wtorek, 29 kwietnia 2014

Mało casu, kruca bomba

czyli Przepraszam za brak wpisów

Staram się, jak mogę, wszystko ogarnąć, ale... Pomiędzy Aniką, mężem, pracą, domem i, ostatnio, balkonowym ogródkiem, mało czasu zostaje mi na inne rzeczy. W wolnych chwilach czytam relaksującą w swej prostocie współczesną literaturę amerykańską i staram się nie dołować tym, że nie mam czasu na gotowanie, fotografię i szycie. I na bloga. No bo to jest tak: czas mam, żeby pisać, ale blog bez zdjęć to nie to samo, a zdjęcia, jak na pewno sami wiecie, wymagają czasu.
 
Poza opieką nad Aniką, która obecnie jest na etapie: poczytaj albo poopowiadaj mi mamo...
 
dygresja. nawet nie wiecie, jak się cieszę, gdy wyciąga do mnie książeczkę i wyczekująco siada mi na kolanach... ma dwóch ulubieńców: obie książeczki dostała od cioci Susany na gwiazdkę i obie są ilustrowane przez mieszkającą w Berlinie Japonkę Yayo Kawamura. Oto one:

                                       +                                                                         +

(bo wpis bez zdjęć jest strasznie przygnębiający). koniec dygresji

...najwięcej czasu i wysiłku zajmuje mi obecnie praca. Ubiegam się o nową posadę, w organizacji dla której tłumaczę i obok regularnych zadań mam jeszcze rozmowy o pracę przez telefon. W zeszłym tygodniu rozmawiałam z ludźmi z trzech stref czasowych. Kto mnie zna, wie, że rozmowy telefoniczne to moja "mała" fobia - wolę kontakt mailowy lub osobisty. Więc ten proces rekrutacyjny jest jeszcze bardziej nerwowy niż inne. A do tego to gra o dużą stawkę - bez przesady i koloryzowania mogę powiedzieć, że byłaby to praca doskonała! Więc warto powalczyć!
 
Summa summarum: wybaczcie, że ostatnio tu cicho... Aparat leży już blisko, tematów mam całe mnóstwo. Tylko ten czas niepokorny uparcie nie pozwala się rozciągnąć, ani zwolnić swego biegu nie chce ani na chwilę.
 
Do następnego,
pa,
a.

czwartek, 24 kwietnia 2014

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

1. urodziny - relacja dla rodziny

czyli 365 dni minęło jak jeden dzień

[Uwaga: długi wpis z wieloma zdjęciami:
dla nie-rodziny może być trochę nudny;
dla Rodziny: miłego czytania i oglądania]

W niedzielę, 16 marca br. o 4:00 nad ranem, nasza kochana Anika skończyła roczek! Wydarzenia sprzed roku pamiętam bardzo dokładnie, ale ten wpis ma być o urodzinach Aniki, a nie o moich smętnych i zakrapianych łzami wspominkach z porodu.

Całe urodziny zaplanowałam samodzielnie, a wykonałam przy olbrzymiej pomocy mojej Mamy (znanej też jako Buba)! Za ozdoby posłużyła girlanda wykonana własnoręcznie, jakieś 18 godzin przed przybyciem gości - jak to zawsze bywa - oraz body, w którym przywieźliśmy Anikę do domu. Jako ozdobę stołu kupiłam: białą stokrotkę i czerwonego jaskra.

 
 
 
Podczas gdy Mini, małżon i tata/dziadek jeszcze spali, ja z Mamą grasowałyśmy w kuchni, żeby wszystko przygotować na czas: grillowane kanapeczki z bagietki z mozzarellą i cheddarem, roladki z tortilli z awokado, krakersy z łososiem i muffiny o smaku greckiej pizzy. Na deser wybór owoców i zdrowy tort dla Aniki. Niby mało, ale przygotowania zajęły nam cały sobotni wieczór i niedzielny poranek.

Kiedy cała rodzina wstała i zjadła śniadanie, przyszedł czas na prezenty. Razem z małżonem postanowiliśmy dozować Anice prezenty przez cały dzień, żeby natłok nowych rzeczy jej nie przerósł. 
 
Kilka prezentów przybyło wcześniej: pokazywane już wcześniej buciki od pradziadków (rodziców Buby) oraz kocyk i poduszeczka Angel's Wings z bambusa od prababci (mamy mojego Taty):

                                                 +
 
Moja ulubiona ciocia Ula (razem z córką Asią i szwagrem Robertem) również przysłała prezenty już wcześniej: (wszystkie firmy odzieżowej Original Marines) bluzę z Tweetym (jedna z moich ulubionych postaci z kreskówek), skarpetki z Tweetym, dwie pary getrów i - oczywiście szara - sukieneczka. Stroje będą prezentowane za jakiś cas, bo Anika musi do nich jeszcze trochę dorosnąć. Ale nie mogłam się powtrzymać i bluza z Tweetym już była w akcji:  


 
W dniu urodzin jako pierwszy otworzony został prezent od Buby i dziadka: pierwszy zestaw klocków Lego duplo. Oto Anika w dziele zniszczenia otwierania:

 

 

 

 
Następnie przyszedł czas na prezent od nas: konika na biegunach - zdjęcia zrobione kilka godzin później w stroju galowym:

 
Potem Anika rozerwała - z małą pomocą Taty - prezent od Omy i Opy (moich teściów):

dygresja. Ponieważ Anika ma dziadków z dwóch różnych krajów i posługujących się dwoma zupełnie różnymi językami, rozmawiając z nią o dziadkach staramy się mówić: Buba albo babcia i dziadek o moich rodzicach i Opa i Oma o rodzicach mojego męża. koniec dygresji.



 

 
Pierwszą turę prezentów zakończyło otwieranie prezentu od wujka Bartka i cioci Doroty - czerwona sukieneczka w białe grochy wspaniale wpisał się w biało-czerwono-kremową gamę kolorystyczną przyjęcia:
 
 

W czasie radosnego otwierania prezentów, ja z Mamą i częściowo Tatą szykowałam jedzenie i sprzątałam. Goście byli zaproszeni na godzinę 11:00, ale na szczęście nikt nie pojawił się tak wcześnie. O 11:15 byliśmy gotowi, stół zastawiony, krzesła i stołki zniesione z całego mieszkania do salonu.

Jako pierwsza przybyła Ania z mężem i dwiema córeczkami, Leną (3,5 lat) i Sarah (9,5 miesiąca):


W prezencie Anika dostała przeurocze magnetyczne zwierzątka-puzzle z drewna hiszpańskiej firmy Goula.

+

Niedługo po Ani z rodziną przybyła moja przyjaciółka Irina z mężem i 4 miesięcznym synkiem Aleksandrem Aeneasem.

 
 
Od nich Anika dostała bon na zakup iobio / PoPoLiNi, który zamierzamy zrealizować w czasie krótkiego wielkanocnego urlopu w Grazu.

Dziewczynki bawiły się klockami, panowie dyskutowali, Mama przejęła sprawy gastronomiczne... A ja napawałam się chwilą, w sumie było tak, jak sobie zaplanowałam: lekko i radośnie, wszystko skupione na Mini. 

 
 
 
 
Niestety, Ania z rodziną musiała się ulotnić, bo młodsza pociecha najchętniej zasypia we własnym łóżku. Jakiś czas później pojawił się przedstawiciel rodziny mojego męża w osobie mojego młodszego szwagra, Matthiasa. Szwagier przybył sam, bo jego 4,5 letnia córka się rozchorowała i musiała zostać z mamą w domu. Anika dostała w prezencie książeczkę i płytę, której wartość odkryliśmy wieczorem. Niebawem nadszedł kulminacyjny punkt urodzin - dmuchanie świeczki i konsumpcja tortu. Świeczkę zdmuchnęłam sama, bo Anika nie posiadła jeszcze tej umiejętności, ale za to z jedzeniem toru nie miała żadnych problemów. Tort na pewno wydał się dorosłym gościom cokolwiek dziwny, ale - został specjalnie wybrany pod kątem Aniki i nie zawierał cukru ani proszku do pieczenia - przepis znalazłam na blogu Our Havenhill. Anice smakował - zdjęcia opiszą lepiej to, co się działo:
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 Potem powoli impreza dobiegała końca: ostatnie filiżanki kawy i kończenie pozostałych kanapeczek przypadło na mojego - wiecznie głodnego, ma się wrażenie - szwagra. Dzięki niemu nie musieliśmy wieczorem uprawiać żadnych skomplikowanych akrobacji lodówkowych, żeby pomieścić ostatki.
Matthias swoim zwyczajem pogrążył się w rozmowach z moim mężem, swoim bratem, popijając fyfnastą filiżankę kawy, a więc ja z oficjalnie roczną już Aniką i Rodzicami ulotniliśmy się na spacer.
 
 
Po powrocie otworzyliśmy ostatni prezent: zgrabną paczuszkę z Petit Bateau od cioci Susany i wujka Markusa, którzy też niestety nie mogli być obecni na urodzinach. Zawartość pudełeczka na małej jubilatce następnego dnia:

 
Jeszcze raz dziękujemy wszystkim gościom i darczyńcom, bardzo się cieszymy, że byliście z nami w tym wyjątkowym dniu!
Danke, dass Ihr mit uns mitgefeiert habts! спасибо!
Gracias, cunados, por el regalo y los deseos!
 

Do następnego,

pa,

a.