piątek, 31 stycznia 2014

Moja luba Buba

czyli Uśmiecham się do Cię

Z okazji Dnia Dziadka był wyjątkowy i niespodziewany uśmiech dla Dziadziusia, dziś bez okazji uśmiech dla Buby:


Nie widać, ale na górze czają się 3 (!) nowe zęby. Przez nie właśnie Anika jest trochę nie w sosie. Wczoraj miała fazę zamyślenia. Poniżej dowód:


Wszyscy całujemy Bubę bardzo serdecznie i ślemy austriacko-polskie uśmiechy!

Do następnego,
pa,
a.

czwartek, 30 stycznia 2014

Będzie o wężymordzie

czyli Warzywne paliwo moich eksperymentów w kuchni

z serii Przygody kulinarne, odc. 3

Jak wspomniałam w poprzednim odcinku Przygód kulinarnych, od niedawna kupuję kosze z warzywami dostarczane do domu.

Krótko opowiem, jak wpadłam na taki pomysł - bynajmniej, nie z lenistwa. Kiedy pracowałam jako prywatny nauczyciel języka angielskiego dla dorosłych, jednym z moich ulubionych klientów był młody prawnik z Lipska, który choć chętnie robił zakupy spożywcze, to - wywołując frustrację swej kochającej owoce i warzywa przyjaciółki - poza mandarynkami nie kupował nic świeżego. Bystra nauczycielka filozofii po jakimś czasie znalazła na to sposób i zaczęła zamawiać kosze warzyw i owoców przez Internet z dostawą do domu. Nie dość, że nie musiała nic nosić i pilnować, to produkty były z upraw organicznych. Pamiętam, że pomyślałam wtedy - takim to dobrze! Kilka lat później przypomniałam sobie o całej historii i postanowiłam przyjrzeć się koszom bliżej, bo nurt produktów organicznych zdążył mnie już porwać. Na przyglądaniu się wtedy skończyło, ale zaznaczyłam witrynę, by powrócić do niej miesiąc temu. Kosze dostarczane są przez gospodarstwo hodujące warzywa organiczne o nazwie Biohof Adamah. Duży wybór, niestety wysokie ceny, ale jaka radość, gdy w czwartkowe poranki przed drzwiami widzę takie obrazki: 
 

W takim właśnie koszu trafiła do nas brukiew, boczniaki mikołajkowe, widoczna po prawej stronie zdjęcia żółta marchew, a wczoraj wężymord czarny korzeń. Poważnie. Nazwa nie z tej ziemi, warzywo rzadkie i interesujące już choćby z uwagi na tę właśnie nazwę.

O witaminach i minerałach zawartych w korzeniach można poczytać w Wikipedii, a ja uzupełnię te informacje danymi ze wspomnianej już witryny SELF NutrutionData. Otóż skorzonera, jak na warzywo, ma sporo białka, bo ponad 2,5% i dużo witaminy B6 (100 g dostarcza 11% dziennego zapotrzebowania!). A do tego, jak się okazało, jest przepyszna. Ale po kolei.

Szyć albo nie szyć

czyli Ola zabiera się do szycia z dzikim zapałem

z serii Tańcowała igła z nitką, odc. 1

Kilka miesięcy temu za pośrednictwem pewnego sklepu kupiłam sobie w specjalnej promocji kupon zniżkowy do internetowego sklepu z materiałami Stoff und Co z Niemiec. Po długim namyśle i mozolnym wybieraniu, zamówiłam paczuszkę, bo planowałam wykonywanie książeczek z materiału dla Aniki. Są bardzo popularne w Stanach Zjednoczonych i mają za zadanie uczyć i bawić. Kiedyś napiszę o nich więcej. Tu pokażę Wam tylko zdjęcie takiej książeczki wykonane przez szalenie uzdolnioną Jenyę z Rosji:

+

Tak czy siak materiały dotarły do mnie w połowie grudnia i okazały się przepiękne. Na tyle, że nie chciałam ich ciąć i zniszczyć nieumiejętnym zszywaniem bez maszyny. Odłożyłam je i stwierdziłam, że nadejdzie jeszcze na nie pora.

W piątek zebrałam się wreszcie na odwagę i postanowiłam jednak zaryzykować i coś uszyć. No nie przesadzajmy: to w sumie tylko kawałek materiału. W najgorszym przypadku odżałuję te 3,60 eur i kupię następny. Oto moja pierwsza ofiara:

+

W kwestii 'co uszyć' decyzja przyszła mi dość łatwo. Tło historyczne: 18. lutego wypada 10 rocznica dnia, w którym poznałam mojego męża. Nie jesteśmy typem pary obchodzącej rocznice czy Walentynki, ale uznaliśmy, że raz na 10 lat to i my się skusimy na świętowanie. Postanowiliśmy, że spędzimy ten dzień w basenach termalnych Dianabad w 2. dzielnicy. Zaopatrzyliśmy się w specjalne pieluchy dla Malutkiej. Mój kostium dotarł w piątek popołudniu. Mąż ma kąpielówki. Uznałam, że w dniu tak uroczystym - nie dość, że jubileusz, to pierwsza wizyta Aniki na pływalni - pupa mojej dzidzi będzie zakryta stylowymi majtaskami, a nie samą pieluchą.

Poszperałam trochę i za pośrednictwem Pinterest znalazłam stronę MADE z rewelacyjnym opisem, jak wykonać "pokrowiec" na pieluchę.  Oto wersja autorki, Dany:

+

A to, po kilku godzinach pracy - szczególnie ciężkie było zaprasowywanie brzegów wokół otworów na nóżki - moja wersja (zdjęcia są trochę poprawione, żeby oddać naprawdę piękny i soczysty kolor materiału):

 

 
 
 

Anusia na razie nosi moje dzieło ze sobą, a nie na sobie, ale na wszystko przyjdzie odpowiednia pora.
Powiem, że chyba nie najgorzej jak na pierwszy prawdziwy projekt szwalniczy. Jak myślicie?
Na pewno się pochwalę, jeśli (kiedy) Anika będzie je chętnie nosiła.

Do następnego,
pa,
a.

wtorek, 28 stycznia 2014

Ubiorę Cię, moje dziecko, na żółto i na niebiesko

czyli Chciałabym, ale się boję i nie mam czasu i nie mam umiejętności i...

wstęp do serii Tańcowała igła z nitką

Najważniejszym elementem w procesie uczenia się szycia na maszynie od niemal pierwszej chwili było oczywiście zbieranie pomysłów na przyszłe projekty. Wiem, że takie plany rzeczywisty poziom umiejętności na tym etapie na pewno zrewiduje, ale marzyć przecież wolno. Na początek ubranka dla Aniki, bo są dużo słodsze, no i przez małą ilość materiału wydają mi się łatwiejsze, choć już majtaski (pierwszy, piątkowy projekt, którym niebawem się pochwalę) dały mi trochę popalić właśnie przez to, że były takie małe. Popatrzcie (polecam klikanie w źródła ukryte pod plusem pod każdym ze zdjęć, bo często można obejrzeć przeurocze małe modelki prezentujące gotowe stroje):

                                                +                                                              +
  
 
                                               +                                                               +

  
+                                                              +

         
                                                +                                                                +

 
+                                                             +

Kiedy już zacznę realizować moje super ambitne plany, na pewno będę się dzieliła efektami i problemami.

Do następnego,
pa,
a.

sobota, 25 stycznia 2014

Patrzę wokół, burak to czy brokuł?

czyli Chodź, pomaluj mój świat na rabarbarowo i oberżynowo

Smaczne, zdrowe, oczywiście. Ale zobaczcie sami, jak piękne jest nasze jedzenie - wystarczy tylko chcieć tę urodę dostrzec. Ja staram się ją zauważać i nie jestem w tym na szczęście osamotniona - każde ze zdjęć poniżej ma innego autora (źródło ukrywa się pod plusem pod zdjęciem). Miłego oglądania i zachęcam do ciągłego odrywania naszego jedzenia na nowo i nowego jedzenia. A dla ciekawych: na samym dole coś ciekawego o każdym z warzyw ze zdjęć.

             
 +                                                                           +
 
                  
+                                                                            +
  
    
                                                 +                                                                 +
 
           
+                                                                        +
 
 
+                                                                      + 


Rząd po rzędzie, od lewej do prawej:

Coraz bardziej popularne, także w Polsce, latarnie z wydrążonych dyni stanowiące ozdobę na Halloween, robiono pierwotnie z brukwi.
Bordowe plamki zdobiące łuski fasoli żurawinowej znikają w czasie gotowania.
Brukselka to efekt krzyżówki kapusty z jarmużem.
Szparagi zielone i białe to ta sama roślina - białe są jednak hodowane pod ziemią, aby uniemożliwić fotosyntezę.
Karczochy to tak naprawdę pąki kwiatowe.
Natomiast oberżyna to właściwie owoc z rodziny jagód.
W stosunku do kalorii, jarmuż zawiera więcej żelaza niż wołowina.
Liście rabarbaru są bardzo trujące i nie należy ich spożywać pod żadną postacią!
Kalafior romanesco to w języku angielskim brokuł, a we francuskim kapusta. Tak naprawdę klasyfikacja tego kwiatu, który jest niemal doskonałym fraktalem, nadal wymyka się ekspertom.
Weganie używają boczniaków mikołajkowych do przygotowywania bezmięsnej wersji bekonu.

Mam nadzieję, że zdjęcia się Wam podobają i dowiedzieliście się przy okazji czegoś ciekawego.

Do następnego,
pa,
a.

piątek, 24 stycznia 2014

Proszę, barwne kosze (I)

czyli Jeśli się Wam wydaje, że w Austrii jest tak czysto...

z serii Polak Austriak (nie zawsze) dwa bratanki, odc. 1 (I)

Od kiedy wymyśliłam tytuł tego wpisu, zaczęłam zwracać uwagę na śmietniki (trochę pachnie socjopatologią) i uznałam, że właściwie temat sortowania śmieci jest dobrym tematem na początek serii o Austrii i Polsce. Dotyczy nas wszystkich, jest zawsze na czasie i mimo wielu dyskusji pozostaje nieco kontrowersyjny.

Najogólniej rzecz ujmując w Austrii obowiązuje segregacja śmieci, w Polsce została dopiero niedawno wprowadzona i jest dobrowolna.

Zacznijmy od teorii: wszyscy grzecznie dzielą śmieci w domu i wyrzucają je następnie do oznakowanych kolorami koszy, skąd trafiają one do sortowni i są wykorzystywane ponownie (papier z makulatury, szkło zostaje przetopione w hucie na nowe pojemniki, z odpadków organicznych wytwarza się ziemię do kwiatków itd.) lub utylizowane. Elegancko, czysto i ekologicznie. Idealnie.


W Austrii segregacja obowiązuje od dawna i jest, moim zdaniem, zorganizowana na tyle dobrze, że nic nie stałoby na przeszkodzie, aby wszystkie śmieci wszędzie były segregowane. Ponowne wykorzystanie surowców oszczędza pieniądze i chroni środowisko. Nie dość, że mamy (niemal) wszędzie oznakowane kolorami kosze, to komunalne wysypisko śmieci (sortownia?) w 22. dzielnicy jest re-we-la-cyj-ne! Wiem, że rzadko ktoś się zachwyca wysypiskiem, ale to "nasze" niczym nie przypomina obrazów nędzy i rozpaczy rodem z horroru, jakie widuje się w programach mających na celu walkę z zaśmiecaniem kuli ziemskiej. Jest czyste i panuje tam porządek, a obsługa jest przemiła i pomocna.
 
 
W czym zatem problem? Otóż problem stanowi element ludzki, że tak się wyrażę. Co z tego, że ja - czasami ku irytacji mojego małżonka - segreguję wszystko począwszy od butelek i papieru, na opakowaniach po tuszu do drukarki i bateriach kończąc, skoro często i gęsto wyrzucając śmieci widzę plastik w kontenerze na papier i papier w kontenerze na odpadki organiczne? Skoro znani mi dobrze właściciele domku jednorodzinnego wyrzucają puszki do odpadków różnych, bo twierdzą, że nie ma sensu sortowanie, jeśli tak rzadko używają opakowań z metalu? W naszym bloku jest 19 mieszkań, ale jesteśmy jedyną rodziną, która wkłada puste kartony po mleku i napojach do specjalnych tekturowych pudełek i wystawia co 14 dni przed drzwi wejściowe. Ludzie decydują się wrzucać wszystko razem, jak popadnie, bo tak chyba szybciej i wygodniej. Sama nie wiem, mnie sortowanie weszło już w krew.

Szycie w zachwycie

czyli Biało mi urodzinowo

We wtorek miałam urodziny, ale ponieważ mój mąż nie miał szans na urlop, postanowiliśmy świętować w niedzielę. Ważniejsze, żeby wspólnie niż punktualnie.

Od rana mąż zajął się córeczką, a ja pospałam 1,5 h - pierwszy prezent! Potem pyszne śniadanko i w drogę. Zakotwiczyliśmy w naszym ukochanym Starbucksie. Do kawy pozwoliłam sobie urodzinowo na Apple Pie z karmelem - grzeszna ilość kalorii, ale za to jaka przyjemność! Po kawie było wybieranie kwiatów w Holland Blumen Mark. Czysta, pachnąca rozkosz. Nie znam nazw większości z kwiatów, które wybrałam, ale są prześliczne:

 
Potem przyszedł czas na obiad w domu i prezent. Tydzień wcześniej dostałam od męża szare rękawiczki i szal (sama wybrałam), ale teraz czekał na mnie "główny" prezent. Prezent, czy może raczej początek nowej obsesji, to znaczy hobby:

 

środa, 22 stycznia 2014

Anusia do Dziadziusia

czyli Tak się Anika śmiała, że żadne zdjęcie nie wyszło ostre

My przewrotnie dla Anusiowego Dziadziusia, bo jak to często się zdarza, nawet w styczniowych świętach dziadziusiowe lądują na drugiej pozycji.

Roześmiana Anusia śle uśmiechy dla Dziadziusia. Dla Babci oczywiście też!

Pozdrawiamy wszystkie babcie i dziadziusiów, nie tylko Anusiowych!

 
 

Do następnego,
pa,
a.

niedziela, 19 stycznia 2014

Bez figi i maku, kocham się w pasternaku

czyli O tym, jak poznałam pasternak i co z nim zrobiłam

z serii Przygody kulinarne, odc.2

Lubię eksperymentować w kuchni, co oznacza nie tylko próbowanie nowych przepisów i nieznanych kombinacji znanych mi dobrze składników, ale przede wszystkim smakowanie zupełnie nowych produktów. Często produkty te są efektem spontanicznych zakupów. Niedaleko domu mamy sklep o nazwie Blumen Kalch sprzedający produkty rolne i kwiaty - bardzo regionalny, bo pola rozciągają się częściowo pod linią metra U2. Zdarza się mi tam kupować i niemal zawsze wracam do domu z jakąś nowością. Latem zeszłego roku były to pomidory o mało romantycznej nazwie bawole serca, innym razem pigwa. Ostatnio był nią pasternak.

+

Wspaniałe, aromatyczne białe korzenie przypominające pietruszkę nadają się idealnie na zupę, warzywne dania jednogarnkowe czy zapiekanki. Słodkawego, mnie kojarzącego się z maggi, smaku nie da się pomylić z niczym innym. Na blogu W altanie przy kawie poczytałam sobie o pochodzeniu pasternaku, jego zaletach i przeznaczeniu. Polecam!
 
+
 
Pierwsze pasternaki zjedliśmy w rodzaju gulaszu, a i Anika się nimi zajadała. Mnie pasternak smakuje nawet na surowo. Myślę, że starty z selerem i marchewką stanowiłby super zdrową, chrupiącą surówkę. Ostatnio zaczęłam kupować dostarczane do domu kosze w warzywami, o których na pewno napiszę, i w pierwszym z nich były piękne pasternaki i korzenie pietruszek. Niemal bez namysłu powstała z nich bajecznie prosta i przepyszna:

Zupa-krem z pasternaku i pietruszki

w mojej zupie znalazły się:
1 średnia cebula
3 duże pasternaki
4 średnie pietruszki
sól, pieprz, kolendra
trochę oleju rzepakowego / oliwy z oliwek
1 litr bulionu warzywnego

dygresja: zamiast bulionu zdarzało mi się używać do tego typu zup posolonej i doprawionej wody, ale od jakiegoś czasu gotuję wywar z warzyw, o którym na pewno kiedyś napiszę, a pomysł znalazłam na wegańskim blogu Bonzai Aphrodite. Gotowy wywar przechowuję w zamrażalce. koniec dygresji

W dużym garnku podgrzać na średnim ogniu 3-4 łyżki stołowe oleju / oliwy, dodać cebulę i pozwolić, żeby się trochę zeszkliła, dodać oczyszczone i pokrojone w plastry pasternak i pietruszkę, pozwolić, żeby się poddusiły, około 5 minut, co jakiś czas mieszając, żeby nie przykleiły się do dna garnka. Zalać połową bulionu i gotować na średnim ogniu, aż warzywa będą miękkie. Za pomocą blendera zmiksować całość na krem. Dolać drugą połowę bulionu, dobrze wymieszać i krótko pogotować. Doprawić do smaku zmieloną kolendrą, solą i pieprzem. Gotowe. A nie mówiłam, że prosta? Przy następnej okazji dodam kilka zdjęć, a tymczasem smacznego!

Do następnego,
pa,
a.

"Aż wreszcie znalazł się kupiec, na obiad można ją upiec"*

czyli Skoro kaczka-dziwaczka upieczona, to i zjedzona
 
 
   
 
 
  
 
 
   
 
 
Do następnego,
pa,
a.
 
* Julian Tuwim "Kaczka-dziwaczka"

czwartek, 16 stycznia 2014

Jodu jak lodu

czyli O mojej inwencji twórczej w gotowaniu, na ilustrowanym przykładzie

z serii: Przygody kulinarne, odc. 1

Jak już wspomniałam we wstępie do Przygód kulinarnych, lubię korzystać z witryny Nutrition Facts SELF, która pomaga mi gotować zbilansowane posiłki dla całej naszej rodziny. Nie trzymam się tego narzędzia kurczowo i nie sprawdzam każdego obiadu, ale sprawdzam, żeby upewniać się, że gotuję to, co trzeba.

Tym sposobem kupiłam wodorosty. Okazało się bowiem, że poprawię znacznie indeks wykorzystania aminokwasów w niektórych kombinacjach pokarmów, jeśli dodam właśnie wspomniane wodorosty. Zatem poszłam do wegańskiego supermarketu Maran i powróciłam zwycięska dzierżąc diabelnie drogą (z 7 eur dużo reszty mi nie wydano), lecz niestety maleńką torebkę wysuszonych czarnych ździebełek. Wyglądają trochę jak czarna herbata. Spójrzcie:


Degustacja odbyła się kilka godzin później. Wzięłam w niej udział ja i Mama, bo niestety córeczka jest na wodorosty jeszcze odrobinę za mała. Smakują inaczej, ciekawie, bardzo subtelnie, trochę grzybowo, a trochę orzechowo, pachną wodą morską i mchem. Na pewno dodają daniom wyrafinowania i egzotyki, na sto procent są zdrowe, napchane jodem i zawierają bardzo dobrze przyswajalne przez nas proteiny.

Rośniesz mały człowieku na maminym mleku

czyli Bo teraz serca mam dwa... naście... dziesiąt

Nasza córeczka skończyła dziś 10 miesięcy!





do następnego,
pa,
a.